Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ry. Delikatnie tedy przystępował do rzeczy, stękał i bąkał, obawiając się napotkać odmowę.
Helmanowa, zniecierpliwiona, nagliła:
— Mów prędko! Pieniądze? Ile?
— Sto złotych! — wypalił z determinacją. — Dług... Męczący dług... Nie ośmieliłbym się nigdy inaczej cię niepokoić, Wiro...
— Sto złotych!
— Tak... Bo... Zrozum...
— Dobrze! Zaraz dam...
Tolo otworzył szeroko ze zdumienia oczy. Wymieniwszy powyższą sumę, był przygotowany, że Helmanowa swym zwyczajem, wypomni mu poprzednio wyłudzone kwoty, wypomni niedawno zapłacone jedwabne koszule i wreszcie po długich przygadywaniach, zgodzi się dać najwyżej połowę żądanej kwoty. Do takiej hojności nie przywykł.
— Nie wiem, jak mam dziękować! — zawołał radośnie. — Ratujesz mnie z wyjątkowych tarapatów.
Ale znać było, że Helmanową podziękowania kochanka mało obchodzą i że jeśli zgodziła się tak rychło na „pożyczkę“, to aby pozbyć się go najprędzej. Podeszła do tualety i, otworzywszy jedną z szuflad, wyjęła stamtąd niebieski banknot.
— Proszę!...
Tolo pochwycił pośpiesznie papierek, jakby obawiając się, że Helmanowa może się jeszcze rozmyślić.
— Jakaś ty dobra, Wiro!... — począł mamrotać. — Wierz mi, nie zapomnę nigdy.
Właścicielka „Helwiry“ przerwała potok czułości: