Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem nadal służę. Mam nadzieję, że jutro, pojutrze zatelefonuje pani do mnie...
Lenka bąknęła coś nieokreślonego w odpowiedzi, co mogło uchodzić za zgodę na propozycje Helmanowej i z zamętem w głowie a jadem głęboko wsą czonym w duszę, opuściła gościnne progi „Helwiry“...
W woreczku ponętnie szeleściły nowe banknoty. Nie troszczyła się, lekkomyślna, nawet o to, że groźne weksle nadal nie były w jej posiadaniu.

Kiedy Lenka opuściła Helmanową — ta szybko spojrzała na zegarek.
— Już po siódmej — mruknęła — Wyprawię Tolka... Wszak ona przyjdzie o ósmej...
Na wspomnienie o nowych bliskich odwiedzinach, dziwny uśmiech przebiegł po twarzy „szefowej“. Ni to uśmiech zadowolenia, że spełnione zostają jakieś głębsze zamiary, ni to uśmiech złączony z odrobiną niepokoju. Czyż właścicielka „Helwiry“ lękała się nieco, oczekującej ją rozmowy, przewidując, że ta „rozmowa“ nie wypadnie tak, jakby sobie tego życzyła?
Helmanowa przeszła szybko przez „pracownię“ do swego „prywatnego“ pokoju. Była to spora sypial nia, urządzona z całym przepychem, jaki tylko wymarzyć można. Ściany obciągnięto jedwabiem, a podłogę pokrywały skóry polarnych niedźwiedzi. Niskie łoże, pod muślinowym baldachimem, tonęło śród powodzi brabanckich koronek, a wielka tualeta uginała się pod ciężarem złoconych flakonów i puzde-