Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kochać Freda nie wolno! A kiedy nastawał na odpowiedź jasną, milczała, nie chcąc odrzec, że wbrew jej woli, muszą się rozstać. Ale ta odpowiedź wypadła i tak aż nadto jasno! Bo nagle, ulegając porywowi mocniejszemu, niźli wszelkie postanowienia, przytuliła się do piersi Freda. Och, jakże był wymowny ten niemy uścisk! Mówił on i o głęboko tajonem uczuciu i o konieczności rozłąki... Hanka przywarła rozpacznie do Freda, jak ktoś, co na zawsze żegna się z ukochanym... A potem... Potem umyślnie padły z jej ust słowa szorstkie, brutalne... Umyślnie, aby on, opatrznie wytłomaczywszy sobie całą scenę, obraził się — i pomiędzy niemi legła przepaść.
— Boże!
Lecz jakie są przyczyny, uniemożliwiające ich miłość? Tu serce Freda drgnęło gwałtownie. Któż broni Hance w nim się kochać? Jakaż wiąże ją tajemnica? Tajemnica tak groźna, że wyznać mu jej nie może, czy nie chce, zastanawiając się raczej nad samobójstwem.
— Tedy...
Hanka, gdy ją poznał już była zaręczona? Hanka dała komuś słowo? Ależ żaden mężczyzna, prócz Freda, jej nie odwiedzał? Te zaręczyny? Nieznane względy skłaniają do poślubienia wstrętnego Hance człowieka? Jakie względy? Rodzinne? Toć jest całkowicie od nikogo niezależną! Zagadki, same zagadki... Ach, czemuż Hanka nie chciała z nim szczerze się rozmówić...
Lecz, jeśli te wszystkie przypuszczenia są słuszne — Fred nie ustąpi! Nie da sobie wydrzeć, biednej, kochanej Hanki... Pójdzie walczyć o nią, choćby