Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Błagam pana....
Spojrzał na nią z niepokojem:
— Przykrość pani sprawiło moje wyznanie? Oczy Hanki rozszerzyły się niepomiernie. Niby kamienny posążek, nieruchomo siedziała przez chwilę. Niespodziewanie po bladej twarzyczce przebiegł jakiś tragiczny skurcz, w źrenicach zaszkliły się łzy.
— Mnie... tego... słuchać... nie wolno! — cichutko wyszeptały jej usta.
— Co?.. co... Pani nie wolno?
Serce Freda ścisnęło się boleśnie, jakby kto je pochwycił żelaznemi kleszczami.
— Czemu? — ledwie wyrzucił z siebie przez zdławione niepokojem gardło.
— Bo... bo... nie wolno...
Znać było, że wymawiając te słowa, Hanka czyni niezwykły wysiłek. Nagle, złamana toczącą się w niej duchową walką, osunęła się na poduszki i ukrywszy w nich twarz, głośno załkała.
— Panno Hanko! Pani płacze...
Przypadł do ukochanej i pochyliwszy się nad nią blisko, mówił podniecony:
— Taką sprawiłem przykrość? Przepraszam, bardzo przepraszam... Choć nic nie pojmuję?... A właściwie zaczynam pojmować. Kocha pani innego! Moje wyznanie miłosne rażą...
Łkanie stawało się coraz głośniejsze.
— Więc kogoś innego pani kocha?
Nachylał się coraz bliżej, dotykając prawie jej ramienia i nie otrzymując odpowiedzi. Choć burzyło się w nim wszystko na myśl, że utraci tę najdroższą dziewczynę, rozumiał, iż nie ma prawa czy-