Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za miłostkami się nie uganiał, będąc zbyt zajęty i nie mając na lekkomyślne znajomości chęci...
„Nieszczęście“ spotkało go dopiero przed miesiącem i jak zazwyczaj w podobnych wypadkach bywa niespodzianie.
Powracając kiedyś, dość późnym wieczorem Miodową, z kancelarji adwokata w której dłużej pozostał zatrzymany dodatkową pracą, natknął się na rogu Krakowskiego Przedmieścia na następującą scenę. Jakiś pijak — niewiadomo dla czego, w tej dzielnicy miasta kręci się stale najwięcej pijaków — korzystając z nieobecności przechodniów, natrętnie zaczepiał skromnie wyglądającą panienkę. Uciekała coraz śpieszniej przerażona, lecz opój nie dawał za wygraną, doganiał ofiarę i brutalnie szarpał za ramię.
Wystraszone oczy dziewczyny, w których kręciły się łzy, z niemą prośbą spoczęły na Fredzie. Ten, nie namyślając się długo, pchnął napastnika tak, że opój spoczął w rynsztoku, poczem przedstawiwszy się zaproponował panience, iż ją odprowadzi do domu. Propozycja przyjęta została z wdzięcznością.
Po drodze, dowiedział się Fred, że nieznajoma zamieszkuje na ulicy Długiej i nazywa się Hanka Gliniewska. Dalej dowiedział się, że jest całkowicie samodzielna, gdyż rodzice jeszcze przed wojną umarli, że studjowała za granicą, w Szwajcarji filozofję i od niedawna bawi w Warszawie, zamieszkując ze starą ciotką. Że niewielu posiada znajomych w stolicy, a czas spędza na uzupełnianiu swych studjów. Przyjęłaby chętnie posadę bibljotekarki, sekretarki, lub nauczycielki, gdyż choć posiada po rodzicach pewien kapitalik, zabezpieczający od życiowych trosk,