Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc jakże wypadł namysł? — nieco ironicznie zabrzmiał tuż nad Lenką głos kusicielki...
Właścicielka „Helwiry“, powróciwszy niespodziewanie, spoglądała na nią z uśmiechem.
— Jakże wypadł? — powtórzyła.
Lenka uczyniła pierwszy krok do zupełnej kapitulacji. Czerwieniąc się mocno i nie patrząc w oczy Helmanowej szepnęła:
— A jeśli się zgodzę, to...
— To?
— Co... co... mam robić?
Helmanowa zerknęła na swą ofiarę, ubawiona naiwnością zapytania. Wnet jednak tłomaczyła tonem spokojnym, jak gdyby chodziło o sprawę błahą, lub zwykły handlowy interes.
— Wejdzie pani do przyległego pokoju i chwilę zaczeka! Niezadługo znajdzie się tam jeden pan....
— Ach, nie... nie... Zgadzam się, ale nie zaraz! — zawołała Lenka.
— Dziś, albo nigdy! — odparła twardo rajfurka, obawiając się, że jeśli Okońska ochłonie z wrażenia może zmienić decyzję. — Nie lubię odwłoki...
— Straszne! Ja... ja.... obcy mężczyzna...
— Proszę nie być dzieckiem!
— Kiedy... naprawdę... dotychczas... tylko mąż...
— Droga pani! — znów zdania przewrotne popłynęły z ust Helmanowej. — O ile wiem, a jestem dobrze poinformowana, niezbyt pani kocha męża i nie jest on bardzo miły... Gdyby tu o prawdziwą zdradę chodziło? Ale... Toć, wychodząc za mąż nie uczyniła pani nic innego, niźli obecnie zamierza uczynić...