Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Półświatek.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kształcenia, nigdy nie śmiał przypuszczać, że zdobędzie tę godność. To też, pozostał tak długą chwilę z rozwartemi ustami, podczas gdy żona mówiła:
— Teraz pokłóć się z nim, jeśli chcesz!... Oczywiście honor jest droższy od stanowiska!...
— Mmm... — dziwny dźwięk wydarł się z gardła Okońskiego i szybko odwrócił się od żony.
Lenka aż ugryzła kołdrę, aby nie roześmiać się głośno. Genjalny był koncept z tym naczelnikiem wydziału, na który wpadła, bo przecież Horwitzowi ani w głowie powstało czynić podobną obietnicę. Genjalny... Ignasio będzie teraz skakał na dwóch łapkach, niczem pudel na widok ciastka. Ona, Lenka może nadal wyprawiać co sama zechce, a o całej tej scenie Horwitzowi powtórzy, ubarwiwszy ją po swojemu. Udał się kawał...
Tymczasem Okoński szukał rozpaczliwie w myślach wyjścia z drażliwej sytuacji. Wreszcie, wydało mu się, iż ją znalazł.
— Moja droga! — rzekł nie patrząc na Lenkę i z powagą poprawiając krawat — Widziałem, że prędzej, czy później muszą ocenić moją pracę... Co zaś się tyczy moich poprzednich odezwań o dyrektorze Horwitzu, to wywołałaś je swemi niewłaściwemi żartami... Wogóle zachowujesz się niemożliwie... przypisuję to twemu życiowemu niewyrobieniu... Horwitz jest przyzwoitym człowiekiem i o mało, niepotrzebnie nie wywołałem awantury... Przekonany jestem, iż szanuje on mnie wielce i nie ośmieliłby się zachować względem ciebie niestosownie, lub posunąć za daleko...
— O tak... — Lenka dusiła się pod kołdrą...