Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

posunąć się mogą do szaleństw... Szczęście, że nie jestem kochliwa... A was wszystkich traktuję, niczem pajaców... Gdybyś był inny...
— Inny?
— Może nie łatwo poszłoby zerwanie... A tak?.. Kaprys... Fantazja i do widzenia!
— Obrażasz mnie! Wiro! Traktujesz, jak lokaja!
— Chcesz, abym mówiła wyraźniej?.. Dobrze! Czyż na chwilę wątpisz, że nie wiem o twoim stosunku z tą... jakąś dzewczyną?... Ma, zdaje się, na imię Mary?...
Tolek, mimo całej bezczelności, zmięszał się nagle.
— Plotki... — mruknął.
— Plotki? A jednak zaczerwieniłeś się! Myślisz dalej, że nie wiem, iż kręcąc się koło mnie, usiłowałeś wywąchać rozmaite moje tajemnice, aby to później wykorzystać!...
— Nieprawda!
— Sądzisz jeszcze — prawiła, nie zwracając na zaprzeczenie uwagi i bijąc weń każdem słowem, niby uderzeniem, — że cała twoja przeszłość nie jest mi znana?... Że nie wyliczę, gdzieś popełnił jakieś drobne łajdactwo, czy szantażyk i za co siedziałeś w więzieniu?... Mały, w gruncie z ciebie kanciarz, bo na wielkie łotrostwa, jesteś za tchórzliwy!..
— Wiro!...
— Nie wypominam bynajmniej twoich sprawek, aby ci dokuczyć, albo zemścić za to, że opowiadając tyle o swojej dla mnie miłości, żyłeś jednocześnie z lafiryndą uliczną... Obserwowałam twoje postępowanie spokojnie, a później przestałam cię wogóle wpusz-