Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biąc smutną minę, że w podobny sposób postąpisz ze mną!
— Jaki?..
— Tak odejść!... Za tyle przywiązania, tyle miłości!...
— Cóż? Widocznie mam poważne względy!...
— Zakochałaś się? Zmienna jesteś w uczuciach!
— W nikim się nie zakochałam, ani też w nikim więcej na przyszłość się nie zakocham!...
— Nie wierzę!...
— Wierz, nie wierz, a tak jest, jak mówię!...
Tolek przewrócił gwałtownie oczami i przybrał do tego stopnia zrozpaczony wyraz twarzy, iż ktoś, ktoby na niego popatrzył, — mógłby uwierzyć, iż miłuje on Helmanową namiętnie i że ta podstarzała, pięćdziesięcioletnia kobieta, wydaje mu się droższa od najpiękniejszej dziewicy.
— Nieszczęście! — szepnął. — Spotkało mnie nieszczęście...
Helmanowa nie dała się „nabrać“ na tę komedję i ironicznie zerknęła na swego „kochanka“.
— Przestań udawać, Tolku! — oświadczyła sucho — Przestań!.. Na nic się nie zda!... Możemy się rozstać, jak dobrzy przyjaciele... A lepiej cię znam, niźli sądzisz!..
— Masz mi coś do zarzucenia?
Zwyczajem Helmanowej było, chcąc komuś okazać swą przewagę, zanurzyć go w błocie.
— Powtarzam, nie udawaj! Doskonale wiedziałam, jakie cię trzymały przy mnie powody i nie łudziłam się, ani przez chwilę. Zresztą, lepiej się stało... Kobiety w moim wieku, gdy się zakochają, łatwo