Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Orzelska nie mogła dłużej powstrzymać, wzbierającej w jej piersi fali gniewu.
— Słuchaj! — rzekła ostro. — Dość tych komedji... Dość tego ponurego tonu i łyskania ślepiami... Wara od scen zazdrości! Raz ci to już powiedziałam dobitnie! Chcesz koniecznie wiedzieć czemu cię szukałam? Ośmieliłeś się pleść jakieś głupstwa malarzowi!... Rzucałeś ostrzeżenia...
Kozak nie zaprzeczył.
— Młody chłopak i poczciwy! — wymówił poważnie. To, co ma się marnować przez panią... Pani go zgubi... A takiego żal...
— Ach, ty sługo nędzny! — krzyknęła. — W jaki sposób do mnie przemawiasz?
— Tylko prawda!
— Milcz! Nie zapominaj się!
W nim zaszła nagle zmiana. Wyprostował się i patrzył Orzelskiej prosto w oczy.
— Obecnie jestem dla ciebie sługą — odparł, nietyle zuchwale, co stanowczo i przestając tytułować ją „panią“. — Ongi było inaczej... Pamiętasz, kiedy byłem ci potrzebny i trzymałaś mnie w swoich ramionach, wtedy opowiadałaś mi dużo, że dziś zatarły się społeczne różnice, a uczucie wyrównywuje wszystko... Że niema książąt i hrabiów, a są tylko ludzie... Na nieszczęście, uwierzyłem, jak każdy ci uwierzy, którego chcesz okłamać, którego chcesz zdobyć swem ciałem.
— Iwanie! — rozległ się w sali jadalnej, groźny, nieco ochrypły wykrzyknik.
Lecz on się nie przestraszył i wyrzucał z siebie to, co tyle czasu kiełkowało w jego duszy.

83