Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc niechaj pan mnie unika! — śród wybuchów wesołości wyrzuciła z siebie piękna pani.
— Wcale nie mam zamiaru! — zaśmiał się również w odpowiedzi malarz. — Lecz pragnąłem się dowiedzieć, cóż to za wróg ukryty w ten sposób prześladuje panią?
— Nie mam pojęcia! Przypuszczam warjatka!
— I ja tak sądzę! Wyglądała na kobietę pozbawioną zmysłów! Nigdy dotychczas nie udało się jej pani napotkać?
— Nie! Nigdy! — odrzekła, patrząc mu prosto w oczy — A nawet gdybym napotkała, zapewne nie zwróciłabym uwagi! Jest to prawdopodobnie nieszczęśliwa istota, która dzięki trudnym warunkom życiowym, dostała rozstroju nerwowego i zazdrości mi dostatku... Dziś większość osób warjuje z nędzy! Och, gdybyż lepiej znała moje życie, nie miałaby mi czego zazdrościć! Lecz pana, drogi mistrzu — Orzelska przymrużyła filuternie oko — nie chcę uspakajać! Proszę usłuchać wezwania czarnej damy i uciekać póki czas!
— Kto raz się znalazł w sieci syreny, sam tej sieci łatwo nie rozerwie! — odparł, wytrzymując utkwiony w niego płomienny wzrok.
— Skoro, tak! — oświadczyła, powstając z miejsca — To nie traćmy czasu! Do pracy!
Krzeszowi, który czuł się nieco ociężały po licznych, wychylonych kieliszkach, niezbyt teraz było śpieszno do pracy. Sądził pozatem, że „poufniejsza“ rozmowa zbliża go bardziej do pięknej pani. Nie mógł się jednak sprzeciwiać Orzelskiej i bez wielkiego zapału powtórzył:

39