Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nicznemi etykietami, których sam widok mile łaskotał podniebienie malarza. Bowiem każdy artysta ma już naturę taką, że trunku się nie lęka, przeciwnie ten budzi w nim wesele i natchnienie.
— Niema, jak hrabstwo! Burżuje! — powtórzył raz jeszcze w duchu i łyknął bodaj piąty kieliszek koniaku, który mu uprzejmie nalała Orzelska.
Pod wpływem wychylonych kieliszków, nastrój przy stole stawał się coraz swobodniejszy. O ile na na początku peszyło malarza sam na sam z „wielką damą“, w której choć durzył się już porządnie, ale nie wiedział o czem z nią rozmawiać, o tyle pod wpływem koniaku, wzmocnionego dwoma szklaneczkami burgunda, nabrał odwagi i rozgadał się na dobre. Tfu, do licha, hrabina, jest taką samą kobietą, jak i inne! Grunt, że piękność nad pięknościami, a jego do swej konfidencji dopuszcza! Jął tedy pleść i o sobie i o swych zamierzeniach, puszczając czułe oczka do ślicznej pani i nie upłynęło pół godziny, kiedy wyłożył Orzelskiej, swe życie, jak na dłoni. Słuchała przyjaźnie uśmiechnięta, a wzrok jej niby od niechcenia, sądował go do dna.
— Znam cię teraz, ptaszku! — pomyślała. Nie pomyliłam się! Naiwny jeszcze z ciebie dzieciak! O, będę miała pociechę... Zagrasz, jak zechcę. No, na dodatek, wcale przystojny jesteś chłopak...
Usługiwał do stołu nie Iwan, lecz przystojna i fertyczna pokojówka. Została ona przyjęta dnia poprzedniego, ze względów jedynie wiadomych hrabinie. Nie mógł domyśleć się tego Krzesz i podziwiał liczną służbę. Iwan tylko parę razy zajrzał do sali jadalnej, postał na progu z ponurą miną, niby

35