Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nienka, czemu oświadczyłam, że gdybym nawet wpadła do studni, nie zdałoby się to na wiele? Ja, jestem tylko skromną detektywką, Martą Lisowską, prawdziwa zaś hrabianka, ot tu stoi przed panią...
Ręka dziewczyny wyciągnęła się w kierunku rzekomej panny Marty.
— Ach! — niemal jednocześnie wyrwały się zdumione wykrzykniki z ust Tamary i Raźnia-Raźniewskiego.
— Tylko na pewien czas uczyniona została zamiana! — rozlegały się w pokoju bezlitosne słowa wyjaśnienia. — Zajęłam miejsce panny Zosieńki, prawdziwa zaś Zosieńka, pozostała w ukryciu. Zbyt wielkie groziło jej tu niebezpieczeństwo, a pani hrabina, nie cifała się i przed trucizną. Miałam zakreślony plan i powiódł się on w zupełności. Przedostać się do domu i zdemaskować winowajców. Otóż zapewniam, od chwili, kiedy jako hrabianka, znalazłam się pod tym dachem, hrabia Orzelski nie zażył ani jednego proszka...
— Nie zażył? — mimowolnie powtórzyły usta Orzelskiej.
— Nie! Już w czasie pierwszych moich odwiedzin hrabiego, zdążyłam mu szepnąć, o co chodzi! Bo przecież, jeśli pani, mogła łatwo uwierzyć, że jestem prawdziwą hrabianką, nie posiadając mojej fotografji, on poznałby się na zamianie natychmiast... To też, wtedy, parę słów wystarczyło, abyśmy się porozumieli. Szepnęłam... „Zosieńka mnie przysłała, aby pana ratować! Proszę mieć bezwzględne zaufanie“. Od tej pory, zręcznie podmieniałam proszki, na

300