Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasu na Zosieńkę, umyślnie teraz wykonał ruch, jakgdyby zamierzał powstać, nie chcąc być niedyskretnym świadkiem poufniejszej rozmowy. Wiedział, że zatrzyma go Tamara, a serce biło w nim radośnie, iż nie zwlekając przypuszcza atak decydujący, który natychmiast wyjaśni sytuację.
— Niechże pan siedzi, baronie! — zawołała Orzelska, odgadłszy grę spólnika. — Wcale pan nam nie przeszkadza. Nie mamy tajemnic, przed takim dawnym, jak pan przyjacielem naszej rodziny! Prawda. Zosieńko?
— Oczywiście! A o czem chciałaś ze mną mówić Tamaro? zagadnęła ze znakomicie udanem zaciekawieniem panna. — Czy o Krzeszu? Co postanowiłaś uczynić z malarzem?
Orzelska z góry uplanowała sobie zręczną bajeczkę.
— Przeciwko Krzeszowi zapewne wniesiemy skargę do władz! — odrzekła dyplomatycznie. — Lecz są to poziome interesy, pilniejsze teraz poruszę sprawy i dlatego cię dotychczas nie trudziłam niemi! Twój ślub choć najskromniejszy wymaga znacznych wytatków! Pozatem musisz mieć do rozporządzenia pieniądze, żeby ułożyć najwygodniejsze życie... sobie i Bobowi...
— Ależ naturalnie! — zawołała panienka gorąco.
— Pochłonie, to znaczniejsze sumy, — mówiła Orzelska zadowolona, że wszystko idzie pomyślnie. — Ja zaś z twoim ojcem nie posiadamy znaczniejszego kapitału, majątek należy do ciebie. Fundusik, jakim rozporządzaliśmy, pochłonęła choroba

237