Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mierzył ją teraz twardym wzrokiem. Wprost nie poznawała Boba. Byłto jakiś inny mężczyzna.
— Czyż mam powtarzać, Tamaro! — padały mocne słowa — Nie dam ci ani trucizny, któraby skróciła życie Orzelskiego, choć posiadam jady, jakich nie wykryje najstaranniejsza sekcja, ani ci nie dam proszków, mogących pogrążyć twego męża w nowy stan senności i apatji... Niech się dzieje, co chce!.. Więcej do żadnej ohydy ręki nie przyłożę! I najgorętszem jest mojem życzeniem, abyśmy się dziś widzieli po raz ostatni!
Orzelską porwała pasja. Nic już teraz nie miała do stracenia.
— Podły tchórzu! — zawołała z gniewem. — Jak do mnie przemawiasz, nędzny zdrajco?
— Ja, zdrajcą? — podkreślił z godnością. — Bądź spokojna, nie zdradzę cię! Gdyby mnie wzięto na tortury i przypiekano rozpalonem żelazem, nikomu nie wyznam prawdy!.. Choćby ze względu na siebie... Tylko, nasze drogi się rozchodzą!...
— Łotrze!
— Oszczędź mi wymysłów! Najlepiej uczynisz, jeśli opuścisz moje mieszkanie!
W pokoju zadźwięczał głośny policzek. Tamara, nie panując nad sobą z całej mocy uderzyła w twarz Szareckiego. Poczerwieniał gwałtownie i wykonał ruch, jakby chcąc się na nią rzucić, lecz wnet się opamiętał.
— Zniewaga z twej ręki — wyrzekł wzgardliwie — zaszczyt przynosi uczciwemu człowiekowi! Ten policzek, zmazał część hańby z mego czoła!
— Popamiętasz ty mnie! — syknęła z wykrzy-

224