Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ostrzegają zakochanych przeciw ich „ideałom“, gdyby przedstawiali nawet najbardziej przekonywujące dowody, nigdy nie zdobędą wiary, a wywołują tylko przeciw sobie nienawiść... Lecz pragnę mój obowiązek spełnić do końca...
— Pani obowiązek?
— Tak! A potem niech pan czyni, co pan chce! Tylko przódy proszę wszystko dobrze rozważyć i dobrze się zastanowić...
Zbliżyła się blisko do Krzesza, spojrzała mu prosto w oczy i rzuciła z wielką mocą.
— Hrabina jest gotowa, pchnąć nawet każdego do zbrodni!
Chciał się oburzyć, gorąco zaprotestować. Lecz Marta już odwróciła się i nie podając mu nawet na pożegnanie ręki, skierowała się do wyjścia z pracowni.
— Panno Marto! — zawołał, uderzony nagle pewną myślą — Pocóż mnie właśnie pani to wszystko mówi?
Na chwilę przystanęła na progu.
— Bo szkoda byłoby, żeby dla takiej... pan się zmarnował, panie Krzesz.
Zanim zdążył coś odrzec, zniknęła, szybko zatrzaskując drzwi za sobą.
Czas jakiś, po odejściu Marty, stał Krzesz niby przykuty do miejsca.
— Pchnąć do zbrodni? — powtarzał w duchu. — Cóż chciała przez to wyrazić?
Lecz rychło zwruszył ramionami. Głupstwo, nieskończone głupstwo! Zbrodnią jest, że chce wyrwać Tamarę z nieszczęsnych warunków domowych? Nie,

175