Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cież staram się dodawać do proszków najmniej szkodliwe dla zdrowia składniki!
Orzelska zbliżyła się powoli do paralityka i poruszyła go lekko.
— Rodrygu! — rzekła pochylając się nad nim — przychodzimy do ciebie w ważnej sprawie!
Na chwilę rozwarły się zamknięte poweki, ukazując mętne i nieprzytomne źrenice.
— Czy nas słyszysz?
— Acha... acha...
— Twoja córka, Zosieńka pragnie wyjść za mąż! Oto jej narzeczony! Czy się zgadzasz?
Paralityk skierował głowę, niczem manekin.
— Acha... acha....
Orzelska odsunęła się od chorego.
— Próżny trud! — z świetnie udaną boleścią wyszeptały jej wargi. — On nic nie pojmie!...
Wzrok hrabiny pobiegł z triumfem w stronę Boba. Całkowite zwycięstwo! Ten stał blady, podziwiając z przestrachem, własne dzieło. Nerwowo drżały mu ręce, krople zimnego potu zrosiły mu czoło, a w uszach huczał głos potężny:
— Morderca... morderca...
Na szczęście, panna Zosieńka, nie zwróciła uwagi na zmieszanie młodego chemika. Zbyt wielkie wrażenie uczynił na niej straszlwy widok. Podbiegła do ojca, uklękła przy fotelu i wznosząc ku niemu ręce: wyrzekła głosem pełnym rozpaczy:
— Boże! Czemuż zostałem ukarana tak ciężko! Czemuż ty, ojcze, nie możesz być świadkiem mojego szczęścia! Oprzytomnij choć na chwilę ojcze!
Na chwilę wydało się, że te, przepojone męką

138