Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dość i nie da się użyć za narzędzie przestępstwa. Myślał, czy wytrzyma spokojnie gniewne spojrzenia, wywołane odmową i czy potrafi przeciwstawić swą wolę jej potężnej woli... Myślał i z rozpaczą stwierdzał, że gdyby zdobył się nawet na ten odruch buntu, znów ulegnie, jak tyle już razy ulegał... Lepiej tedy było nie rozpoczynać jawnej walki, tem bardziej, że w głowie Boba rodził się pewien plan.
Tymczasem Zosieńka, odwzajemniając judaszowe uściski Orzelskiej, mówiła:
— Na oświadczyny Boba byłam trochę przygotowana... Przez ciebie, Tamaro... I wiesz, co mnie skłoniło do tak szybkiej decyzji... Ty właśnie, kochana opiekunko... Naopowiadałaś mi tyle ładnych rzeczy o Bobie, a ja ci wierzę bezgranicznie... Zresztą, twój kuzyn musi być podobny do ciebie! Taki sam dobry, miły i szlachetny... I wierzę, że zapewni mi szczęście...
— Przestańże, głupia gąsko, wygłaszać pochwały! — mało nie wykrzyknął głośno Bob, któremu każde słowo panienki sprawiało niewymowną przykrość.
Orzelska najspokojniej odrzekła:
— Tak, Zosieńko! Ręczę, że będziesz z Bobem szczęśliwa! A jeśli ośmieliłby się uczynić najmniejszą krzywdę, takiej bezbronnej jak ty istocie, zadusiłabym go własnemi rękami! Pamiętaj Bobie...
Po jego twarzy przebiegł nieokreślony grymas. Podziwiał jej czelność.
— Ja, oczywiście — mówiła dalej hrabina — z jaknajwiększą radością zgadzam się na wasz związek! Lecz pozostaje mój mąż! On tu właściwie decy-

136