Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aniołem jesteś, Tamaro! — zawołał, znów osypując ją pocałunkami. — Nie zasłużyłem na podobne szczęście! Wiedz, że choć przekonany jestem, iż wszystko ułoży się pomyślnie, posunąłbym się nawet do morderstwa, na twe skinienie!
O, jakże łatwo przysięgają i jak łatwo rzucają czcze frazesy mężczyźni, gdy sądzą, że żadne im nie grozi niebezpieczeństwo. Czyż przypuszczał kiedy Kresz, w swej lekkomyślności, iż naprawdę dąży prostą drogą do zbrodni? Rozpromieniony i wniebowzięty tulił teraz w swych objęciach kochankę, gdy ona ledwie tłumiła, z trudem hamowany śmiech.
A gdy po tym wybuchu czułości, uspokoił się nieco, z radością wykrzyknął:
— Tedy wszystko ułożone! Czekam twego wezwania. Spokojny teraz jestem, że uciekniemy szczęśliwie i nikt nam nie przeszkodzi! Któż może przeszkodzić? Poprzednio groziłyby nam poważne trudności ze strony Iwana... Ale ten nie żyje...
— Tak, Iwan nie żyje! — z nieokreśloną intonacją w głosie wyrzekła hrabina.
— Bądźmy więc dobrej myśli... a teraz zapomnijmy o wszystkiem! — porwał ją w swe ramiona i nowy grad pocałunków pokrył twarz i szyję pięknej kobiety.
Lecz Tamara nie odwzajemniała dziś tych pocałunków. Przyjmowała je prawie obojętnie, z odrazą. Z chwilą, gdy zjawił się Ryszard, pozostali mężczyźni dla niej jakby umarli. Ona, nawet w myślach nie zdradziłaby obecnie Ryszarda i każdy był jej zmysłowo obojętny. Potęga tego uczucia była tak wielka,

125