Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szcze niegrzeczniej zawołał siwowłosa dama. — Tyle razy ci mówiłam...
— Ależ pozwól...
Tamta wpiła się raptem z przerażeniem oczami w Krzesza.
— Nie! nie... — wykrzyknęła. — Niemożebne! Zwłaszcza, nie on... Stanowczo go nie wpuszczę do mieszkania!
Panna popatrzyła na starszą panią, zdziwiona.
— Widzi pan, że nie tak łatwo to pójdzie! — pobiegł jej szept w stronę malarza. Moja opiekunka jest dziś wyjątkowo zdenerwowana. Ale postaram się ją przekonać. Wybaczy pan, iż pozostawię go na chwilę samego.
Podeszła do starszej pani i pociągnęła ją delikatnie za sobą do środka. Drzwi zatrzasnęły się — i malarz pozostał na schodach, nie wiedząc, co o tem wszystkiem sądzić. Ten dziwny wykrzyknik? Przysiągłby, że nigdy dotychczas los go nie zetknął z siwą damą. Na szczęście narada wewnątrz nie trwała długo i musiała wypaść dla Krzesza pomyślnie, bo rychło rozwarły się drzwi z powrotem, a panna Marta wyrzekła grzecznie:
— Zechce pan wejść!
Powiesił palto i kapelusz w maleńkim przedpokoiku i rychło się znalazł w większej izdebce, zapewne jedynej, poza kuchenką, w mieszkaniu. Nie zawiodły go przypuszczenia. Pokój urządzony był więcej niż skromnie i oświetlony nawet nie elektrycznością, a naftową lampą, lecz śród ubogich sprzętów połyskiwał raz po raz jakiś antyk, lub stylowy, zniszczony mebel ,pozostałość z lepszych, zapewne,

100