Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, tak... tak... — plótł teraz pospiesznie. — Właciwie nie obraz, a pocztówki... Ale to wszystko jedno! Grunt, pani zgoda!... Parę posiedzeń, u mnie w pracowni, nic więcej!... Oczywiście nie żądam bezpłatnie... Gotów jestem odpowiednio wynagrodzić...
— Hm... Więc honorarjum?
Każde z jej odezwań świadczyło, iż malarz ma do czynienia z inteligentną osóbką. Nie musiało się jednak jej przelewać, bo płaszczyk miała wytarty i podniszczoną sukienkę. Spojrzał na jej pocerowane w wielu miejscach rękawiczki, które kryły zgrabne rączki i szybko rzucił.
— Za dwa posiedzenia ośmieliłbym się zaofiarować pięćdziesiąt złotych...
Wnet pożałował, gdy wymienił tę sumę. Bo jakiś błysk radosny przebiegł po twarzy ładnej osóbki i głośno powtórzyła.
— Pięćdziesiąt złotych!
— Szkoda, żem nie zaofiarował połowy! — zaużył w duchu. — Zgodziłoby się, biedactwo, bo widać, że jej na pieniądzach bardzo zależy... Ale teraz już trudno się cofać...
— Pięćdziesiąt złotych! — raz jeszcze powtórzyła w zamyśleniu.
— Tak... tak...
Zastanawiała się chwilę.
— Oferta wcale ponętna! — wyrzekła nagle. — Za piećdziesiąt złotych można przeżyć tydzień!... Ale nie zależę sama od siebie... Musiałabym uzyskać czyjąś zgodę.
— Mianowicie?

97