Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do mnie, pozbyć go się nie mogę, grozi, że siebie albo mnie zabiję!
— Et, strachy na lachy!
— Ależ zapewniam cię wujaszku, to nie są żarty!
— Wiesz co, ciociu! — oświadczył redaktor, niezbyt poważnie biorąc zapewnienia artystki — postaraj się, żeby ciebie albo siebie zabił popołudniu, tak, aby „Kurjer Poranny“ pierwszy wydrukował tę wieść!
— Ach... wiecznie żarty...
— Jeśli mówimy serjo, radzę natychmiast przerwać znajomość!

Z opuszczoną głową szła Wisnowska z teatru. Czuła, jak wstrząsa nią poryw gniewu i rozpaczy; ze zdwojoną nienawiścią myślała o Bartenjewie. Czyż nie złamał jej życia ten człowiek, czyż nie pozbawił wszystkiego, co miała najdroższego na świecie? Przez niego odszedł Myszuga, przez niego traci swe pierwszorzędne stanowisko na scenie, teraz poczynają ją traktować chłodno, co będzie dalej, za jakiś czas, jeśli mimo ostrzeżeń, nie uwolni się od huzara? Nie, nie, trzeba coś natychmiast postanowić, wyrwać się z tych kajdan, wyrwać się, albo... zginie... zginie... Precz z tą apatją, precz z tym przebrzydłym strachem, w którym żyje od szeregu tygodni... Ona taka energiczna, musi się zdecydować...