Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Skręcić w Złotą! — szepnął
— W Złotą? — ździwił się feldwebel — nie po drodze będzie wasze błagorodie!...
— Macie tu dziesięć rubli! — wsunął w rękę banknot — i niech będzie po drodze! Tylko natychmiast grać marsza pogrzebowego!
— Słuszajuś! — ochoczo oświadczył feldwebel, myśląc, że kornet musi być tęgo cięty od rana i różne fantazje go się trzymają. Rozległy się tony ponurej muzyki, orszak pogrzebowy skręcił w ulicę Złotą. Na dźwięk orkiestry jęły się tu i owdzie wychylać twarze z okien, wysuwać postacie na balkony, między innemi zaciekawiona wyjrzała Wisnowska.
Ujrzawszy Bartenjewa i domyślając się, iż jest to pogrzeb tego samego człowieka, którego wczoraj widziała na marach, zbladła i cofnęła się do wnętrza.
— Co to miało wszystko znaczyć? — zapytała, kiedy kornet przybył po południu, jak zwykle, w odwiedziny.
— Nic! — odparł powoli. — Pragnąłem, aby pani zobaczyła jak wygląda pogrzeb, kiedy przeciąga pod jej oknami! Mój będzie podobny i tegoż zagrają mi marsza! Może to panią pozbawi chęci — dodał, widząc, iż wywarł na artystce pożądane wrażenie — łamania obrączek zaręczynowych na przyszłość!