Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ce zielenieć drzewa, i pierwsze ciepłe podmuchy nadciągającej wiosny, i tu i owdzie rozlegający się szczebiot ptasząt... Raz po raz chwytała za rękę śpiewaka, starając się uściśnieniem zwrócić uwagę na jaki szczegół krajobrazu... Może nie taką rolę tu grała chęć zwracania uwagi na piękno natury, ile chęć chwilowego choćby zetknięcia z ukochanym człowiekiem, bo Wisnowska jakgdyby zapomniała i o Bartenjewie i o całym świecie marząc, jak dobrze to będzie, gdy rozwód zostanie ukończony i będą zawsze, zawsze złączeni z sobą. Również Myszuga szeptał od czasu do czasu czułe słówka, nie zwracając uwagi na oficera.
Nagle zbudził ich do rzeczywistości ochrypłym głosem rzucony rosyjski frazes.
— Kak jediesz, czort!
To Bartenjew strofował swego ordynansa, który nieopatrznie najechał koniem jego wierzchowca.
— Oho! Zaczyna się popisywać Sasza! — mruknął śpiewak. — Niezbyt elegancko się odezwał!
— Po raz pierwszy przy mnie zachowuje się w ten sposób! — oświadczyła ździwiona.
— Może pijany?
— Nigdy go jeszcze pijanym nie widziałam i nigdy mi się na oczy w nietrzeźwym stanie pokazać nie ośmielił?
— Przyjrzyj mu się lepiej!