Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widać było, iż pragnie coś powiedzieć, pragnie odwlec decydujący moment.
— Waha się!... czyżby...
Kornet nagle szybko ujął kielich, lecz równie szybko postawił z powrotem. Potrząsnął przytem głową, patrząc na Wisnowską bezradnie.
— Boi się! — o mało nie krzyknęła z radości — Boi się! Zwyciężyłam! Miała rację Jula!... Czekam... — nagliła głośno
Bartenjew siedział bez ruchu, nie odpowiadając ani słówkiem.
— Jaka ja byłam głupia, jaka głupia — tryumfowała — ale co za świetny z niego aktor... nie gorszy odemnie... załamał się dopiero w ostatniej chwili... No... pobawmy się do końca...
— Boisz się — mówiła teraz ponuro, po raz pierwszy używając poufalszego zwrotu. Tchórz... tchórz... rzuciła mu w twarz obelgę, dając upust długo tłumionej nienawiści. — Patrz, ja kobieta, pierwsza piję! — W tym momencie zreflektowała się jednak, iż zagalopowała zbytnio i, że sytuacja zasadniczo zmienić się może, jeśli Bartenjew pozwoli wypić trunek.
Lecz obliczenia nie zawiodły.
— Nie, ja tego nie chcę! — wyrywając kielich gwałtownie i rzucając go na podłogę.
— Monsieur Bartenjew! — rzekła, po chwili, spozierając nań ironicznie — Tragedja przerodziła się w komedję! Sądzę, iż nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia!