Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Magja i czary.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Że znałem wszystkie bajdy o B. opowiadane, — obserwowałem ją ciekawie.
Tu podkreślę szczegół, w dalszym przebiegu, nie bez znaczenia. Zanim rodzice moi nabyli posiadłość, ta należała do pewnego magnata węgierskiego; zarządzał nią prosty chłop, bez wykształcenia, ścisłemi węzłami złączony, jak fama głosiła, z B.
Ferma nie dawała dochodów — z tej przyczyny sprzedano ją a wraz z ziemią cały inwentarz; pośród inwentarza znajdował się pies, duży owczarek, o sierści rudej, świetny stróż w nocy, lecz w dzień niezwykle łagodny. Pies szybko przywiązał się do mnie.
Oczy miał dziwne: jedno szare, drugie w połowie zielone, w połowie brunatne; słowem, oczy identyczne, jak B. Pozatem zwierzę, co wzmiankowałem, wielce spokojne, wprost nie znosiło wspomnianej osoby. W dniu, gdy przychodziła, ujadał zaciekle i rzucał, że trzeba go było wiązać na łańcuch, dopóki B. przebywała na fermie.
Przyczyna psiej nienawiści była nieznana. A gdy dnia pewnego zagadnąłem kobietę, czy nie wyrządziła mu kiedy jakiej krzywdy, odpowiedziała tylko, że jest to bestja złośliwa, której należałoby co rychlej pozbyć, inaczej spowoduje nieszczęście. Dodać muszę, że pies, po za obrębem domu, obawiał bardzo B. i skoro ją tylko zdala dostrzegł, uciekał co rychlej.
Przyzwyczailiśmy się w końcu do tych kaprysów; a co sobota rano owczarka brano na uwięź.
W lipcu 1876 r., na parę dni przed terminem powrotu do pułku, wyszedłem na przechadzkę z mym towarzyszem M. N.; Pies biegł za nami. Miałem zamiar zajść do niezamieszkanego domku; jak wspomniałem, B. zajmowała chatę obok.