Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nędzny łotrze! — krzyknął — ty śmiesz straszyć i znieważać, ministra cesarza! Oszaleliście obaj z Fronsac’iem, śmiąc mnie napadać i więzić! Drogo was ten żart będzie kosztował! Tobie szczególnie się dziwię...
— Chciał obywatel powiedzieć — przerwał mu stary — czemu ja, zwykły sługa, staję po stronie rojalistów? Chętnie dam odpowiedź... pamiętasz mego syna, coś go sam skazał na rozstrzelanie?
— Spiskował przeciw władzy!
— Aleś go przódy dręczył, torturował...
— Stary, powtarzam, opamiętaj się! Uwolnij nas bez zwłoki, to...
— To przyobiecasz mi swą łaskę? Ha... ha... ha!... Ja miałbym cię uwolnić? A na twego Napoljona nie licz tak wiele, bo może dziś, jutro... śród żywych go nie będzie...
W tej chwili doleciał do nas, leżących w piwnicy, jakiś daleki jęk, — jęk, rzekłbyś wyrwany z piersi dręczonego człowieka.
— Słyszysz? — szepnął Jakób — słyszysz ten jęk? Twego pomocnika margrabia osobiście... bada! Wnet z niego wydobędzie potrzebne nam wiadomości!... Później na was przyjdzie kolej...
Wyszedł, zatrzaskując za sobą głośno, drzwi naszego więzienia.
Nadsłuchiwaliśmy.
Wstrząsnął mną dreszcz. Wydało mi się, iż znów słyszę rozpaczne wołanie.
— Męczą go — szepnął Fouchè — pragną zapewne wydostać, gdzie przechowuję pieczęcie, jakim jest rozkład cesarskich pokojów... Łotry!... Byle tylko ból wytrzymał i nie zdradził... Najjaśniejszy pan jest w niebezpieczeństwie!...
Choć miałem z imć Dubois zadawnione porachunki a do policyjnych szpiegów nigdy nie żywi-

91