Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może zechcesz mi wyjaśnić, Arturze — mówiła w tejże chwili niewiasta, co pospieszyła mi na ratunek, do wysokiego mężczyzny — czemu ten pan jest związany i skąd wogóle wziął się w tym domu?
— Wyjdź Simono! — odparł szorstkim głosem, nazwany Arturem.
— Nie wyjdę, póki prawdy się nie dowiem! Dość mam tego splotu zagadek! Proszę natychmiast rozwiązać pana...
Miast spełnić jej prośbę, ujął ją za ramię.
— Powtarzam, wyjdź! Nic kobiecie do tych spraw! Krzywdy temu jegomościowi nie uczynimy!
— Ale...
Kiedy opierała się jeszcze, siłą wywiódł z pokoju, dając Jakóbowi znak, iż za chwilę powróci.
Pozostaliśmy sam na sam.
— Więc to ty — rzekłem, przeszywając starego oczami — ty zdrajco, spoiłeś mnie przódy, by związać następnie... Już ja ci zato podziękuję... no i twój pan... Canouville... również...
— Ale winko dobre było — szydził w odpowiedzi — Pijesz młodzieńcze, jak smok... Byłbyś mnie może zmógł, gdybym nie był nieco nasennego ziela dosypał...
— A... a... — mruknąłem, rozumiejąc tak szybką, swą wczorajszą nieprzytomność.
— A co do twej podzięki... no i tego błazna Canouville‘a to nie wiele sobie robię z pogróżek... Canouville dziś dla mnie taki sam pan, jak i ty... zarozumiały smyku!..
Z jego głosu przebijała długo tłumiona nienawiść... Korzystając z mej bezbronności lżył mnie bezkarnie. Aczkolwiek grało wewnątrz, bo nigdym nie był lżony i to jeszcze przez nędznego sługusa, zacisnąłem jeno zęby, rozumiejąc, iż zaognianie

77