Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Urazić nie chciałem... A nie dowiedział się waćpan jeszcze najważniejszej sprąwy.
— Co?
— Jesteśmy dziś zaproszeni.
— Dokąd?
— Dokąd?... Do... cesarza!
Osłupienie moje było tak wielkie, iż zdążyłem jeno wybełkotać:
— Żarty?
— Żadne żarty. Cesarz nas zaprosił do Saint-Cloud!
— Do Saint-Cloud?
— Tam przebywa teraz i od czasu do czasu, urządza bale. Zaprasza na nie prawie wszystkich oficerów gwardji, obecnych w Paryżu. Ponieważ, my szwoleżerowie, cieszymy się łaskami, Berthier przysłał do Stokowskiego zawiadomienie, że i nas prosi...
— Tam do licha!
— Czego klniesz, miast się cieszyć!
Przekleństwo wyrwało mi się z nadmiaru wrażenia. Co innego widzieć Napoljona zdala na polu bitwy, krzyczeć „vive l‘empereur“ i dać się choć zabić dla niego, co innego na balu, w tym całym świetnym orszaku... Sam nie wiedziałem, czy radować się, czy martwić... i jak niczego się nie bałem, czułem dziwne ściskanie koło serca...
— I zobaczymy cesarza, tak zblizka?
— A pod Somosierrą go nie widziałeś?... Tylko dziś nie każe ci zdobywać skaliste wąwozy, najwyżej poleci tańczyć z damami...
— Uf....
— Nie sap!... Z „lansierem” i „kadrylem” może jako tako pójdzie... A jeszcze, kto wie, twoją tam nieznajomą napotkasz... Czyść mundur, gu-

19