Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cesarz!
Teraz dopiero z pełną mocą ozwały się trąby, bębny i cienkie piszczałki, znamionujące przybycie Napoljona.
Szeregi zamarły... a zdala, w otoczeniu błyszczącej świty, ukazał się... On...
Jechał na siwym arabie, w swym nieśmiertelnym szarym płaszczu i stosowanym kapeluszu, zamyślony, nieco pochylony do przodu. Po prawej stronie cwałował na rączym rumaku król Joachim Murat, połyskując na wszystkie strony bogactwem swego fantazyjnego, nieco teatralnego munduru, bogactwem piór, zdobiących jego kołpak i drogich kamieni, połyskujących na mundurze. Z drugiej strony, z tyłu nieco — minister Berthier, książę Neufchatelu, dalej — marszałkowie Soult, książę Dalmacji — Lannes, książę Montebello — Kellerman, Brune, Ney i Massena, książę Rivoli — nasz głównodowodzący... w Hiszpanji. Sztab cesarski był świetny i nie brakło prawie ani jednego z marszałków, snać cesarz zamierzał nową wyprawę — i wspomniałam słowa Fouché’go o gotującej się z Austrją wojnie. Za grupą marszałków, połyskujących szytemi złotem mundurami i złotemi dębowemi liśćmi na kołnierzach — ich odznaką — jechali generałowie i pułkownicy... śród nich książę Kamil na pierwszem miejscu... Nawet on w tej świetnej grupie, wydawał się świetny i wspaniały...
Orkiestry grały coraz głośniej... lecz tony ich począł głuszyć żywiołowy okrzyk:
Vive... vive... vive... vive l’empereur!
Oczy wszystkich błyszczały, czerwieniały policzki, mundury rzekłbyś — rozsadzała duma. Okrzyk ten, nie było to zwykłe powitanie władcy, to był hołd, uwielbienie składane bożyszczu, a usta mimo-

167