Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem i na progu się ukazał książe Kamil.
O małom, ze szczerego serca, głośno, nie posłał dostojnego pajaca do licha, a też same uczucia ogarnąć musiały i Paulinę, bo z niechęcią zmarszczyła brwi. Miast jednak zakląć, powstałem z miejsca, powodowany pozornym respektem, bom inaczej nie mógł postąpić.
— Czego chcesz? — zapytała opryskliwie.
Zapytanie powyższe zmięszało Kamila.
— Jakto, czego chcę? — powtórzył niepewnie — Przychodzę ci wybaczyć, darować twoje winy... a ty mnie tak szorstko przyjmujesz!
— Przestań nudzić!
— Oj, bo się znowu obrażę!
— Obraź się i idź ze skargą do cesarza!
Powoli opuszczał mnie gniew, patrząc, jak ucieszne miny książe jął wyrabiać.
— Do cesarza? — powtórzył — kiedy tam ciężko się dostać! Najjaśniejszy pan zaprowadził w Tuillerjach nowe porządki i nawet nam, członkom rodziny, do jego gabinetu bez meldowania wchodzić nie wolno. Stoi ten bestja, mameluk Rustam i nikogo nie wpuszcza, niby zły pies...
— Cóż ci poradzę!
— Byłem wszak, chciałem się pożalić na ciebie, to mnie nie przyjęto... Spotkałem natomiast w poczekalni Murata, którego teraz muszę tytułować królewską mością, bo zostął królem Neapolitańskim... Chodzi pyszny, jak paw... Ale kiedym mu zaczął opowiadać o tobie i tym łajdaku Don Juanie, to siadł na krzesełku i zaczął się tak śmiać, że aż adjutanci z gabinetu cesarza wyskoczyli.
— Cóżeś ty głupcze najlepszego narobił —

123