Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spieszę na pomoc! Nie wolno mi cesarskiego ministra opuszczać w nieszczęściu!... Gdyby pani jednak zechciała sama udać się do miasteczka...
Spojrzała na mnie smutno, ze zdziwieniem.
— Czyż przystoi biec po pomoc, przeciw stryjecznemu bratu? Przyznaję, iż to szaleniec i zbrodniarz...
— Więc...
— Nie uczynię tego nigdy! — rzekła stanowczo...
Rozumiałem ją i nie śmiałem nalegać.
— Pani! — zawołałem — cokolwiek się stanie, postąpiłaś tak pięknie, jak tylko postąpić może prawdziwie szlachetna niewiasta! Zresztą, dziś może, wyrządziłaś nie tylko mnie przysługę... a również i cesarzowi!
— Bo i ja kocham cesarza! — odparła krótko.

Wielkiemi susami, przeskakując po parę kamiennych, oślizgłych stopni naraz, pędziłem na górę, kierowany raczej instynktem, niźli ścisłą świadomością miejsca, gdzie znajdować się mogli nasi prześladowcy, w pośpiechu bowiem, zapomniałem zapytać pannę Simonę o bliższe wskazówki.
Biegłem na oślep, gorączkowo, aby zdążyć na czas z pomocą, w podnieceniu sam dobrze nie wiedząc, jak najskuteczniej wyrazi się ta moja pomoc. Osłabiony długiem skrępowaniem, z trudem mogłem ryzykować walkę przeciw dwóm uzbrojonym przeciwnikom, walkę z gołemi rękami, bom nawet nie zabrał noża, którym przecięto moje więzy, walkę nierówną, z góry skazaną na niepowodzenie.
Lecz czyż o niepowodzeniu wolno myśleć

99