Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   137   —

pomocy, bo przecież w te straszliwe sekrety nikogo wtajemniczać nie wolno.
Rzuciła się do olbrzymiego stołu, zawalonego papierzyskami Leżały tam i jakieś mamskrypty i niedokończone horoskopy i notatki mistrza- Atrefiusa.
Próżno przekładała pergamin po pergaminie, papier po papierze. Recepty brakło. Nic dziwnego. Szaleniec uważając miksturę za wielkopomny wynalazek swego życia, obawiał się jej szczegóły wyłożyć na piśmie, by mu ich nikt nie ukradł.
Pot rosił czoło Elżbiety, gdy zadecydowała zaprzestać swoich poszukiwań. A wtedy, bolesny okrzyk wydarł się z jej ust.
— Wszystko stracone! Już nie będę wiecznie młoda!
Wydało jej się, że doznała uderzenia w serce. W uszach zaszumiało, a przed oczami rozpostarła się ciemność. Pokój wirował, a tylko pobladłe wargi powtarzały.
— Biada mi! Biada...
Z trudem zebrawszy siły i zamknąwszy izbę na klucz, zpowrotem powlokła się korytarzem do swej komnaty. Idąc, przystawała chwilami, a wówczas może ogarniały ją wyrzuty, że za te kilnaście lat zwodziczej młodości, tyle na swe sumienie przyjęła zbrodni. Teraz, nic nie poradzi. Twarz zwiędnie i pokryją ją zmarszczki, oczy stracą blask, cera świeżość i czerwień spełznie z malinowych warg.
— Wiedźma! — wykrzyknęła głośno i przypomniała sobie o Górce.
Tem większa porwała ją pasja. Ją odtrącił — a Atrefiusa zabił, a tem samem zniszczył jej krasę. Pasy drzeć będzie z łajdaka! Słusznie twierdził Fitzke, że daleko nie uciekł, kryje się w lochach i pewnie go odnale-