Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nąc, ze nieboszczyk, ojciec Marlicza był skromnym urzędnikiem kolejowym. — Bardzo znakomity ród! Co prawda, każdy Polak za granicą usiłuje udawać hra biego, ale nie w tym rzecz! Musimy uchodzić za mał żeństwo, a mnie potrzebny jest tytuł. Dla tego ozdobiłam cię dziewięciopałkową koroną!
— I rychło będziemy tym małżeństwem?
— O, napewno!...
Musiała jednak mieć poważniejsze troski na gło wie, niż wyznaczenie bliższej daty ślubu, gdyż kiedy, Marlicz pytał o to, wnet zmieniała temat rozmowy.
Natomiast często opuszczała hotel, pod pozorem załatwienia różnych spraw na mieście, a gdy powra cała, mógł zauważyć, że jest zdenerwowana.
Gdy ją zapytywał o przyczynę podniecenia, odpo wiadała krótko:
— Nie mogę odnaleźć kogoś, na kim mi zależy...
— Czy to ta osoba — starał się wyciągnąć bliższych szczegółów, — z którą cię wiąże ów poważ ny i niebezpieczny interes, o jakim wspomniałaś w Warszawie?
— Może!
— A kiedy mnie poinformujesz o wszystkim?
— Dowiesz się w swoim czasie.
Tamara w swych odpowiedziach bywała lokoniczna. Więcej jeszcze. Prócz szalonych nocy, w których wyładowywał się jej niepohamowany tempera ment, traktowała Marlicza, jako podrzędnego pionka, który, słuchał jej się ślepo. Niestety, nie zwracał na to uwagi, całkowicie opanowany namiętnością do Ta mary i oszołomiony luksusowym życiem do jakiego dotychczas nie przywykł. Żył całkowicie za jej pieniądze i dziwić się tylko należało jego naiwności, że nie pojmował dobrze swojej roli.