Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było nie tylko obejrzenie muzeów, galerii, pomników i przeróżnych osobliwości miasta, nad którymi Mar licz chętnie zatrzymywał się dłużej a jakim Tamara nie poświęcała zbytniej uwagi, co poczynienie najprze różniejszych zakupów.
Nie tylko sobie kupowała najdroższe suknie i bie liznę, których jej i tak nie brakło, ale od stóp do głów ubrała Marlicza. Nosił teraz garnitur od pierwszorzędnego paryskiego krawca, jedwabne koszule, ja kich jeszcze nigdy w życiu nie nosił i kosztowne wło skie kapelusze. Nawet laskę ze złotą rączką i takąż papierośnicę kupiła mu, a kiedy nieco zażenowany, po czął jej robić wymówki, że tyle pieniędzy na niego wydaje, wzruszyła tylko ramionami.
— Musisz wyglądać jak prawdziwy pan, a nie urzędniczyna bankowy! To pierwszy warunek dla na szego powodzenia! Wiem, co robię i bynajmniej nie dla fantazji ubieram cię, niczym lorda. Dla kogoś, co nie ma nic, dobry wygląd jest wszystkim i zawsze mo żna to zdyskontować. Tylko ludzie naprawdę bogaci, mogą się ubierać niedbale.
Marlicz przyrzekł już nie oponować jej i stale zgadzał się na to, czego zażądała. Zgodził się nawet na wydrukowanie biletów wizytowych z dziewięciopałko wą koroną i nie raziło go, gdy poleciła stale służbie ty tułować go hrabią... Powoli sam nawet, nie wiedząc kiedy, zamieniał się z człowieka, w gruncie rzeczy uczciwego w hochsztaplera, a zmysły i próżność mile łaskotane przez Tamarę, dopomogły tej przemianie.
— Cóż — oświadczył — chcesz, żeby mnie nazywano hrabią? Nie ma w tym nic strasznego! Marli czowie to stary ród i właściwie należy mu się tytuł.
— No, tak — odrzekła, starając się ukryć nieco ironiczny uśmiech, gdyż już zdążyła z niego wyciąg-