Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bogaci, a ja nie zrezygnowałam jeszcze ze zdobycia majątku. Tutaj go nie zdobędę i nie nawinie mi się drugi Kuzunow. A ja nie umiem się ograniczać. Ko cham złoto, kocham to wszystko, co w życiu pieniądz może zapewnić.
Drgnął. To, co szczerze wyrwało się teraz z ust Tamary, napełniło go mimowolnym lękiem i nie rozumiał w tym wszystkim dobrze swojej roli.
— Ty pojedziesz? — szepnął — A ja...
— Pojedziemy razem! Czy władasz francuskim?
— Zupełnie biegle! — odparł, gdyż mówił popra wnie w tym języku. — Ale jakże mogę z tobą pojechać, kiedy nie mam grosza.
— Mam trochę pieniędzy..
— Tamaro!...
— Pozostało mi jakieś osiem tysięcy złotych poczęła obliczać, nie zwróciwszy uwagi na jego wykrzyknik. — Miałabym więcej, ale — tu urwała, nie chcąc wspominać, że oddała Marliczowi dwa i pół ty siąca, które w gruncie nie przyniosły jej żadnej korzyści. — Mniejsza z tym... Więc osiem tysięcy. — O ile dodać do tego, to co otrzymam ze sprzedaży rzeczy, zapewne kilka tysięcy, bo są to przedmioty w każdym razie wartościowe, nawet gdyby je sprzedać za połowę ceny, sądzę, że zbiorę około dwunastu tysięcy! To wystarczy nam, na początku, zagranicą.
— Ależ, Tamaro! — powtórzył. — Przecież nie mo gę jechać za twoje pieniądze!
— Głupi jesteś! — raptem pochyliła się do nie go i pocałowała go w policzek.. — Naprawdę jesteś głupi.
— Posłuchaj! — wysuwał nowe zastrzeżenia — Dwanaście tysięcy, suma wcale ładna i trudno ją zdo być. Lecz, zagranicą, gdy nie będę zarabiał, rozej-