Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadła obok Marlicza, na szerokim tapczanie, zarzuconym nieskończoną ilością poduszeczek i podu szek. Sięgnęła po papierosa ze srebrnego pudełka, ustawionego na małym stoliczku, znajdującym się obok tapczanu, zapaliła go i w milczeniu kilkakrotnie zaciągnęła się dymem.
Teraz dopiero, widać było, że rozważa ogrom katastrofy jaka ją spotkała. Tyle subtelnych intryg, któ re spełzły na niczem, daremna podróż do Wilna, kto wie, może daremnie przelana krew? A już sądziła że będzie żoną bogatego dyrektora Kuzunowa już sądziła że raz na zawsze ułoży sobie życie, że skończą się bezpowrotnie awanturnicze przygody i wieczna pogoń za złotem.
Wszystko trzeba zaczynać od początku.
Jakby z rozgoryczeniem spojrzała na Marlicza, mimowolnego sprawcę nieszczęścia. Lecz, na cóż przy dałoby się czynić mu teraz wyrzuty, szczególniej, gdy na przyszłość mógł jej być pożyteczny.
Doskonale rozumiał, co się dzieje w duszy pięk nej kobiety, a choć nie mniej ucierpiał sam, czuł się winnym. Lecz, z tym uczuciem łączyły się i inne. Gdy Kuzunow z nią zerwał, będzie należała do niego.
— Tak! — wymówiła po chwili, pierwsza przerywając ciszę i nawiązując do ich poprzedniej rozmowy na ulicy. — Nie będziemy mogli tu pozostać...
— Sądzisz? — bąknął.
— Nie będziemy mogli! — powtórzyła, obrzucając spojrzeniem jakby pełnym żalu urządzenie wykwintnego saloniku, z którym zamierzała się rozstać. — Musimy wyjechać. Ja właściwie... Po podobnym skandalu, nigdzie nie będę mogła się pokazać! Już przed tym, rozpowszechniano przeróżne plotki na