Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sądząc, że kresowiec jest już po kilku dobrych kieli szkach i dla tego orientuje się z trudem.
— Twoja? Nie pana Marlicza?
— Cóż to znaczy? — dyrektor spoważniał raptem. — Znasz pana Marlicza?
— Jak go mam nie znać? — walił dalej grubo skórny „kotusik“. — Toż, my się spotkali w Wilnie... I pani tam była, mieszkała w „Bristolu“. Sam mi po wiedział że to jego narzeczona
— Co takiego?
Tamara podniosła się z miejsca.
— Ten pan jest naprawdę pijany! — starała się uratować sytuację. — Sam nie wie co plecie! Ja mia łam być w Wilnie? A... — zaśmiała się nerwowym śmiechem. — Chyba mój sobowtór! Chodź, Janie, je stem zmęczona. pojedziemy do domu!
— Głupstwa pan gada! — zawołał Marlicz czer wony, jak burak. — Nigdy panu nic podobnego nie mówiłem! Źle pan mnie zrozumiał!
Ale słowa te dolały tylko oliwy do ognia i roz draźniły ostatecznie ambitnego kresowca.
— Ja mam głupstwa gadać, kotusik? To wy tu robicie jakieś szacher macherki, z których nic nie ro zumiem! Mieszkała pani wczoraj jeszcze w Wilnie, pod nazwiskiem Malskiej, a ten pan — wskazał na Marlicza — wychodził od pani w nocy z numeru... To skąd ja mogłem wiedzieć, że o tym mówić nie wolno? A teraz dowiaduję się, że pani jest narzeczoną Ku zunowa! Wy przed nim, kotusik, macie jakieś tajem nice! Rozumiem, dlaczego pan Marlicz przed tym nie chciał, żebym podchodził do waszego stolika! Ot, co jest, kotusik!
Kuzunow był blady, jak płótno. Pojął, że Mon gajłło nie kłamie. I to spotkanie w Wilnie i panień