Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

conajmniej osiem dużych kieliszków — A to napraw dę były rotmistrz gwardii carskiej... Skończony czło wiek, spił się ostatecznie.
— Zna go pan?
— Znam... Tylko nie patrz na niego kotusik, bo zaraz się do nas przyczepi, a ja...
Niestety, było za późno. Były rotmistrz gwardii carskiej odwrócił się raptem w kierunku sali, po wiódł po niej swoimi goręjącymi, błędnymi oczami, spostrzegł Mongojłłę i twarz mu się rozpromieniła w szerokim uśmiechu. Odtrącił kelnera, który starał się go zatrzymać i zbliżył się do ich stolika.
— A jaśnie wielmożny pan dziedzic! — dawno was nie widał, staryj drug!
— No tak... No tak, kotusik! — wybąkał Mon gajłło bez zbytniego zachwytu — i ja ciebie rad wi dzieć rotmistrzu... Tylko widzisz, my z tym panem — wskazał na Marlicza, jakby dając do zrozumie nia, że ma do odgadnienia ważne z nim interesy.
— Ponimaju, (Rozumiem) — wymówił pijak, podczas, gdy kelner przezornie usuwał krzesło. Po nimaju i nie budu wam mieszat’! Ale za spotkanie napijemy się wódki! Tu nieproszony pochwycił sto jącą na stole butelkę, nalał sobie szklaneczkę, pod niósł ją do góry, po czym wychylił do dna.
— Za zdrowie pana Mongajłły!
— Napiłeś się to i dobrze, kotusik! — oświad czył z niezmąconym spokojem Mongajłło — Ale te raz zostaw nas samych... Jeśli ci potrzeba, bo nie bar dzo chcą ci, słyszę, kredytować — wyciągnął z kiesze ni kamizelki pięciozłotową monetę — bierz... Bierz, ale nie przeszkadzaj, mamy konferencję.
— Bieri i idi k czortu? (weź i idź do diabła) — syknął — A myślisz pan Mongajłło, że nie wez