Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani hrabina wyszła! — posłyszał odpowiedź.
Zagryzł wargi. Na to nie był przygotowany.
— Wyszła? Nie mówiła, kiedy powróci?
— Nie! Nic pani nie mówiła!
— Dziękuję...
Gdy służąca powróciła do służbowego pokoju, Jerzy, niespokojnie począł chodzić po mieszkaniu. Za pewne Tamara wyszła, aby zdobyć pieniądze na wy jazd i oczywiście popełnić jakieś nowe łajdactwo, gdyż od kogoż w uczciwy sposób mogła otrzymać go tówkę? Och, zbyteczny stanie się ten wyjazd i skoń czy się dalsze oszukiwanie ludzi. Oboje pojadą w da leką drogę, ale podróż tę odbywa się darmo.
— Ścierwo! — ryknął głośno, a nie mogąc po chwycić tej, której pragnął karę wymierzyć, porwał dużą fotografię Tamary, umieszczoną w kosztownej ramie w salonie, na kominku i grzmotnął nią z taką siłą o podłogę, że rozleciała się na kawałki, a ze służ bowego pokoju wypadła przestraszona subretka.
Wnet cofnęła się, a nawet zamknęła przezornie drzwi na klucz, zobaczywszy wykrzywioną nienawiś cią twarz pana i błędny wzrok, jakim toczył dokoła. Sądziła, że niespodziewanie, oszalał.
Ale nawet ten czyn gwałtowny nie uspokoił Je rzego i znów rozpoczął swą niespokojną wędrówkę. Tymczasem minuty płynęły za minutami składając się w kwadranse, a później godziny, lecz Tamara nie powracała do domu.
Co to znaczy? Czyżby, ze zwykłym swym sprytem domyśliła się wizyty Jerzego u Monsley‘a i umyślnie opóźniała swój powrót, pragnąc, aby uspokoił się i licząc na to że po tym udobrucha go ostatecznie jakimś kłamstwem?
Tak, udobrucha!