Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wciąż te żarty...
— Do widzenia! Proszę pomiętać o dobrej wróż ce i zastosować się do jej rad.
Zamachała rączką i w tejże chwili samochód ru szył z miejsca. Wnet zmieszał się z szumem innych pojazdów i znikł z oczu Jerzego.
Potarł ręką czoło.
— Do djabła! — zaklął głośno. — Chwilami, wy daje mi się, że to tylko halucynacja. Niestety, rozma wiałem z nią naprawdę. Któż to taki? Skąd może znać najbardziej ukryte szczegóły z mego życia, a na wet domyśla się, co obecnie zamierzam u czynić?
Ze spuszczoną głową, ruszył naprzód, w kierun ku domu. Wstrząsnęła nim ta przygoda. Jakaś tajem nicza osóbka — na pozór przeciętna, choć bardzo przystojna panienka — zaglądała do najintymniej szych zakamarków jego duszy i mówiła rzeczy, ukry te przed wszystkimi. Czyżby, istotnie jasnowidząca? Nie wierzył w to. Jasnowidzące nie prześwietlają w podobny sposób ludzi na ulicy. W takim razie? Od ko go otrzymała te wszystkie informacje, z jakiego powo du interesowała się nim. Ale, ale... Gdyby nawet, zdo była je od kogoś, kto znał go dobrze, w jaki sposób odgadła, co się działo obecnie w jego sercu?
— Nadzwyczajne! — powtórzył. — Powiada, że bym nie czynił tego, co zamierzam uczynić! Obawiam się, że nie wiele poskutkuje ta rada.
Znów ogarnął go przypływ wściekłości. Co za po twór ta Tamara! Należy skończyć prędzej.
Biegiem śpieszył teraz do domu. Wreszcie, wpadł do mieszkania.
— Gdzie pani? — zapytał służącej, którą mu ot worzyła drzwi.