Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz pozostaje, jedno wyjście, to o którym myślał od dawna. Wszak wczoraj jeszcze pożyczył browning od znajomego i ten browning spoczywa w jego kieszeni. Ale, nie tu, na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej, nie, tu życia sobie nie odbierze.
Machinalnie skręcił w Aleje Jerozolimskie i powoli skierował się w stronę mostu Poniatowskiego. A gdy znalazł się na moście, przystanął i oparł się o kamienny parapet. Była już pierwsza po północy, wszy stko dokoła tonęło w półmroku i nigdzie nie widać by ło przechodniów. Cicho na dole pluskały fale Wisły i lekki chłodny wietrzyk biegł od rzeki. Ale, ani mono tonny plusk fal, ani wiatr, muskający jego policzki nie przynosiły ukojenia.
— Ha! — myślał. — Lekkomyślnie zmarnowałem życie! Mam dopiero trzydzieści dwa lata i już mu szę umrzeć! Szkoda... Ale co tu długo się namyślać. — —
Szybko wyciągnął browning z kieszeni i odsunąw szy bezpiecznik, już miał broń podnieść do góry, gdy wtem czyjaś ręka spadła na jego ramię.
— Panie Marlicz!
Drgnął i spojrzał zdumiony. Obok stała baronowa.
Twarz pięknej kobiety miała obecnie zupełnie od mienny wyraz. Miast poprzedniej ironji, złączonej jak gdyby z okrucieństwem, widniała na niej stanowczość i powaga.
— Kiedy pan wybiegł z szulerni taki zrozpaczony — wyrzekła — domyślałam się odrazu, że coś złego się święci i postanowiłam nie dopuścić do tego! Pośpieszyłam wślad za panem. Na szczęście, zdążyłam na czas... A był pan taki zamyślony, że nie usłyszał pan, kiedy nadjechał mój samochód. Wskazała na małe,