Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jerzy! — szepnęła — Czy ty umiesz strzelać?
— Tak sobie...
— On pewnie strzela znakomicie! Och! — w jej oczach zakręciły się łzy. — Jakam ja nieszczęśli wa.
— Ależ głupstwo, Maro! starał się ją pocieszyć.
— Głupstwo! — z jękiem opadła na fotel — Byleby to naprawdę było głupstwo.. Przecież nazywają mnie... — tu nie dokończyła w połowie zdania.

Rozdział IX
POJEDYNEK

Nazajutrz cały dzień upłynął Marliczowi na przy gotowaniach do pojedynku. Nawet, mocno denerwują ca go sprawa naszyjnika ustąpiła na drugi plan. Podczs, gdy Tamara miała się zająć zakończeniem tranzakcji z Bemerem, on postanowił odszukać Mongajłłę.
Wiedział, że ten zamieszkuje w hotelu „Excel sior“. Udał się więc tam w rannych godzinach. Kre sowiec zajmował ładny i drogi numer na drugim pię trze i znajdował się w domu.
Zdziwił się mocno, ujrzawszy tak wcześnie u sie bie Jerzego. Wydawało się nawet, że był zdziwiony nie przyjemnie i jakby z obawą popatrzył na drzwi, łączą ce jego numer z sąsiednim pokojem. Wnet jednak, opanował się, a na jego szerokiej twarzy wykwitł zwykły, dobroduszny uśmiech.
— Cóż z ciebie za ranny ptaszek, kotusik.
— Sprowadza mnie do pana niezwykle ważna sprawa! — począł Marlicz wyłuszczać powód swego