Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziło do wściekłości Anglika, czy też również nie na widził go, był o niego zazdrosny i skorzystał ze sposobności, aby go sprowokować? Chyba raczej to ostatnie. Toć i on niecierpiał nadętego Monsley‘a i rad był nawet teraz, że doszło pomiędzy nimi do jawnego starcia.
Choć drogę do domu odbył na piechotę, a był to od kasyna spory kawałek, nie uspokoiła go ta przechadzka i nie mniej podniecony wpadł do sypialni Tamary. Siedziała w fotelu już rozebrana, w piżamie ćmiąc papierosa i spoglądając na kolię, leżącą obok na nocnym stoliku i rysującą się tam w całej swojej krasie.
— Naprawdę, szkoda mi się z nią rozstawać wymówiła, wspominając, że jutro będzie musiała ustą pić naszyjnik Bemerowi — Wolałabym ją stale nosić na szyi... Ale co ci się stało? — raptem zapytała spostrzegłszy niezwykły wygląd kochanka — Wyglądasz nienaturalnie, oczy ci błyszczą, jesteś zaczer wieniony.
— Miałem awanturę z Monsley‘em — wyrzu cił z siebie.
— Z Monsley‘em — powtórzyła z mniejszym zdzi wieniem, niż tego należałoby się spodziewać. Lecz Jerzy nie zwrócił na ten szczegół uwagi.
— Wyobraź sobie — począł jej opowiadać szcze góły zajścia — od samego początku zachował się a rogancko i nie podał mi ręki. A kiedy mu powiedzia łem to, o co mnie prosiłaś, wyraźnie począł mnie pro wokować. Czyżby twoje słowa zawierały ukryty sens, który go wytrącił z równowagi.
— Najmniejszego! — odparła wzruszając ramionami, ale unikając jego wzroku — Najmniejszego. Doprawdy chodziło o zwykłą finansową tranzakcję