Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Welesz, pozostawiając Doriałowiczowi przednią ławeczkę.
— Co tam zważać ma nudziarza! — zawołał.
Zaloty grubasa wchodziły dziś w zamiary Mańki. To też obdarzyła go zachęcającem spojrzeniem. Hipcio rad, przysunął się bliżej, — a Doriałowicz, niby nie dostrzegając tych manewrów ulokował się na pozostawionej mu ławeczce i obojętnie zapytał:
— Dokąd jedziemy... bo nawet nie znam adresu.
— Na Górnośląską! — odparła.
Auto pomknęło ruchliwemi ulicami.
Podczas gdy ukradkiem zerkała na Doriałowicza, układając w głowie plan przyszłej rozmowy, Hipcio prawił bez przerwy:
— Całą noc marzyłem o naszem bóstwie... Słowo daję... wczoraj, ze zmartwienia, że pani nas tak wcześnie opuściła, urżnąłem się, jak bela... Dobry trunek na frasunek... Nawet dla biednej chorej zabrałem dwie butelki... wskazał na owiniętą w papier paczkę, leżącą w głębi samochodu.
Dyrektor uśmiechnięty uprzejmie, ćmiąc papierosa, nadal milczał zawzięcie. Postanowiła podtrzymać rozmowę.
— Bardzo to pięknie — rzekła — że pan pomyślał o chorej... Mnie zaciekawia, czy jest choć cząstka prawdy w tem co opowiadają i czy padła ona ofiarą owej tajemniczej bandy...
— Pewnie... przytaknął z przekonaniem Hipcio.
— Jakto, pewnie?
— Pewnie upiła się, potłukła i stąd te bajki...

— Et, pan wszystkich sądzi po sobie! — z oburzeniem zawołała Mańka. — Zaraz się przekonamy, bo już jesteśmy na miejscu!

73