Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia się niewiadomego łotra nad bezbronną kobietą, wysnuwa daleko idące wnioski o jakiejś bandzie, grasującej po Warszawie?
— A te poprzednie wypadki? A słowa, wypowiadane przez Józkę w gorączce?
— Hm... tak... Tylko tamte zniknięcia mogły mieć inną przyczynę, i może owe panie cieszą się jak najlepszem zdrowiem. A co się tyczy słów, wypowiedzianych w malignie, również nie koniecznie muszą one wyrażać to, co przeżyła biedna ofiara....
— Więc pan sądzi?...
— Że prawdy dopiero wówczas się dowiemy, gdy odzyska przytomność owa panna Józka.
Oświadczenie to niezbyt zadowoliło obie panie. Lola, a pod jej wpływem Mańka święcie wierzyły już w tajemniczą bandę. Pokręciły głowami, rzekłbyś, niezadowolone ze sceptycyzmu dyrektora. Tymczasem Doriałowicz, jakby przypomniawszy sobie pewien szczegół, rzucił:
— A czy pani, panno Lolu, nie poznałaby owego tajemniczego starszego dżentelmena?
— Mówiłam już Mary, że nie poznałabym go... Przez szparę widziałam tylko, że był średniego wzrostu i miał brodę... Ciągle stał odwrócony plecami. Głosu też dobrze nie mogłam dosłyszeć.
— Hm.... Ciężka sprawa! Całe szczęście, że nie mam brody?
— Dlaczego?
— Bo pani taka podejrzliwa, że mnieby jeszcze posądziła, iż jestem tym zbrodniczym jegomościem!

Żart dyrektora rozwiał pełną napięcia atmosferę. Prawdopodobnie świadomie rzucił go Doriałowicz, chcąc rozmowę skierować na inne tory i skrócić bytność pan-

45