Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niełatwo jednak było dać sobie radę z oszalałą kobietą. Choć Balas wyrwał wreszcie browning i rzucił go na podłogę — opór trwał nadal. Rzekłbyś, zamieniwszy się w dziką furję, gryząc, kopiąc i drapiąc, walczyła zaciekle — aż jakimś nadludzkim wysiłkiem, udało się jej wyślizgnąć z ich rąk i uciec w róg pokoju...
— Skoro wszystko stracone, — padł groźny okrzyk, — to zginiemy razem!...
Wykrzyknik ten nie uczynił na Wawrzonie najlżejszego wrażenia. Nie pospieszył on nawet za swą przeciwniczką, lecz spokojnie zapytał:
— Zginiemy?
— Wysadzę was w powietrze...
— Ano, bendom z nas latawce, Hipek...
Kobieta, nie zwróciwszy uwagi na ironję, jaka zabrzmiała w głosie Wawrzona, poczęła na coś naciskać gwałtownie. Snać nie następował zamierzony skutek, bo na jej twarzy odbiło się niezmierne zdziwienie. Zagryzła wargi...
— Nie rozumiem... — szepnęła.
— A może pomóc ci, matka, — rzekł, zbliżając się Balas, — bo tak, to możesz naciskać do rana! Te druciki, tośmy rzetelnie kozikiem obcięli...
Z okrzykiem bezsilnej złości rzuciła się na Wawrzona. Tym razem jednak, nie długo trwała walka. Po chwili trzymał ją Balas w żelaznych kleszczach swych rąk i mówił do Welesza z uśmiechem:
— Szkoda, Hipek, co ty nimasz drugiego paska... Przydałby sie... A i tak se damy rade... Tera, jazda... Dziure otwiraj!...
Wskazał ręką w stronę żelaznych drzwi, prowadzących do podziemi. Wielki klucz tkwił od zewnątrz..

Hipciowi dwa razy nie trzeba było powtarzać zlecenia. Szybko podbiegł, klucz przekręcił i otworzywszy

229