Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— kobity ganiajom po nocy... w dziurze siedzi szwagierka... Otwirać!
Posuwał się w stronę Doriałowicza, podczas gdy Hipcio nieco stropiony i nie wiedząc, jak się zachować, kroczył w ślad za nim. Doriałowicz, na widok atletycznej postaci Wawrzona, usunął się mimowolnie.
— Otwirać! — zagrzmiał powtórnie Balas, — to pewnie tam? — dodał, wskazując na żelazne drzwi.
— Strzelaj! — rozległa się nagle komenda, — na co czekasz?...
To kobieta pierwsza, ochłonąwszy z przestrachu, już gotowa była do dalszej walki. W ręku jej błysnął browning, którym tak świetnie władała, podczas gdy zachęcony tym okrzykiem Doriałowicz, sięgnął do tylnej kieszeni.
Ale Balas szybki był, niczem błyskawica. Widząc na co się zanosi, pochylił się nieco i nim tamten zdążył wydobyć broń, zadał mu swój ulubiony cios, cios niezawodny, w szczękę.
Doriałowicz zwalił się na ziemię, jak kłoda. W tejże chwili zabrzmiał strzał... Wystrzeliła kobieta...
— Fajno, Hipek, — pochwalił Balas, obejrzawszy się w ty mkierunku, — fajno!... Tyś wcale nie taki znów frajer...
Bo oto, gdy Wawrzon zajęty był walką z Doriałowiczem, a kobieta ku niemu wycelowała swą broń, poczytując go za najgroźniejszego przeciwnika — Hipcio nagle, rzekłbyś, za zamienionej w tygrysa, jednym skokiem przypadł do niej i rękę podbił do góry... Kula utkwiła w suficie... a kobieta, szarpiąc się z nim teraz, starała się dłoń, którą pochwycił, oswobodzić i wystrzelić powtórnie...

— Ach, ty... — zaklął Balas i pospieszył przyjacielowi na pomoc.

228