Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idziem! — krzyknął, bo szybko u niego następowała decyzja. — Dziewucha, pokazuj drogę! Ty za mną Hipek... A dobrze trzymaj portki, bez paska nijako... a może być walka!...
Józka pobiegła raźno. W ślad za nią Wawrzon i Welesz. Coraz bliższa stawała się willa i już widniały schody tarasu. Nagle, potknąwszy się o coś przystanęła, uderzając się ręką w czoło.
— Przedewszystkiem, te djabelskie druty przeciąć należy!... Wtedy nie wysadzą w powietrze!... Niech pan przetnie, panie Wawrzon...
— Można przeciąć! — zgodził się Wawrzon, choć nie wiedział o co chodzi — Jest kozik...

W pokoju, przytykającym do podziemi, siedział Doriałowicz wraz ze swą towarzyszką. Nieład tam panujący, pozwijane dywany oraz zamknięte walizy świadczyły, że ukończono przygotowania i że zbierają się do ostatecznego opuszczenia podziemnego państewka.
Doriałowicz, snać silnie podniecony, palił nerwowo papierosa za papierosem, raz po raz spoglądając na zegarek.
— Na co czekamy? — zagadnął.
— Na twoje auto. Gdy przyjedzie, załadujemy resztę — wskazała ruchem ręki na porozrzucane przedmioty — i koniec!...
Skinął głową.
— Chciałbym, żeby to się stało jaknajprędzej! — mruknął. — Dziwne trapią mnie przeczucia...
— Et...

— Skoro trafił Den w niewytłómaczony sposób i inni lada chwila przybyć mogą...

225