Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skoro... hm... jest pani wolna i niczem nie związana... pragnąłem wysunąć... pewną propozycję.
— Słucham...
— Tylko... powtarzam... proszę się nie obrażać... Otóż powiem szczerze uderzyła mnie pani uroda, doszedłem do przekonania, że marnuje się tu pani...
— Tyle razy już to słyszałam...
— Tak... ale ja... Jestem sam, nie mam w życiu nikogo... Pragnąłbym się kimś zaopiekować, komuś dopomóc...
— Wyraźnie chce mnie wziąść na utrzymanie — pomyślała — a ja przez chwilę sądziłam, że to może jaki właściciel wytwórni filmowej. Niechaj i tak będzie. Czy to aby poważne? — Głośno tedy zagadnęła. — Więc pan...
— Tylko w dalszym ciągu zastrzegam się... proszę mnie źle nie rozumieć. Dawno szukam kogoś, kogo pragnąłbym otoczyć opieką. Pani poza urodą, ma wiele dystynkcji, no i ową przyrodzoną uczciwość.
— Dobrześ trafił! — zauważyła w duchu.
— Gdyby więc pani zechciała wyjść z tego środowiska a mnie przyjąć za opiekuna, traktować, niczem niespodzianie odnalezionego ojca...
— No, na ojca, to pan nie wygląda — przerwała, pragnąc ostatecznie zaskarbić sobie jego względy komplementem, choć w rzeczy samej, co do różnicy wieku mógł on uchodzić za jej rodzica — na ojca, to pan nie wygląda! Nie jest pan młodzikiem, ale jeszcze bardzo przystojnym mężczyzną i niejedna kobieta... Tylko...
Widać było, że ostatni frazes mile połaskotał ambicję starszego pana.

— Ach, jak byłbym szczęśliwy, gdyby tak było! Tylko chciała pani zaznaczyć, iż nie wie czy całą moją propozycje można traktować poważnie?

16